Moje zdjęcie
Jaworzno, Śląsk, Poland
Młody jeszcze człowiek pełen paradoksów, bywający odważny, ale i nieśmiały, wyważony, ale i zwariowany, radosny, ale i melancholijny. Nie dający się sklasyfikować, wstawić w ramkę, czy wcisnąć do opisanej szufladki.

2009/07/21

Porozmawiamy?

- Porozmawiamy? - Spytał nieśmiało Pierre.
- Nie... Pomilczmy... - Szepnął Mikołaj, opierając głowę na ramieniu towarzysza.
- Hm? Może jednak o czymś pogadamy?
- Nie, pomilczmy. Pomilczmy o wszystkim, o niczym, o mnie, o tobie. Pomilczmy też o nas.
Pierre był już dorosłym mężczyzną, ukończył dwa kierunki studiów na prestiżowych światowych uczelniach, był rozchwytywanym specem przez największe korporacje Europy Zachodniej i Środkowej. Całe jego doświadczenie, cała wiedza nie przeszkadzały mu wciąż zadziwiać się nad tak bardzo złożoną prostotą osobowości Mikołaja, młodego mężczyzny, kończącego studia prawnicze, a nawet niezaprzątającego sobie głowy ambicją ukończenia aplikacji. Znali się od ponad dziesięciu lat. Kiedy Pierre przyjechał pierwszy raz do Warszawy na zaproszenie dyrektora polskiego konsorcjum, wraz ze swoją żoną, z którą był zaledwie kilka miesięcy po ślubie, poznał na wystawnej kolacji nie tylko swego gospodarza i jego żonę, ale również ich dzieci. Małą Anetkę i wchodzącego w okres dojrzewania Mikołaja. Pierre zdecydowanie nie lubił dzieci, niemniej skutecznie ukrywał przed dyrektorem krzywe spojrzenia skierowane w stronę Anetki. Co innego Mikołaj. Cichy, spokojny, zamknięty w sobie młodzieniec był nadzwyczaj inteligentny. Jego oczy, jego postawa, jego oczy...Ah... Tak wspaniale zielone jak soczysta trawa na Polach Elizejskich. W każdym razie nic nie wskazywało, że jest tam na siłę, doskonale orientował się w sprawach firmy prowadzonej przez ojca, a także w zakresie obowiązków Pierre'a. A nie mógł mieć więcej jak czternaście lat. I było w nim coś, co przykuwało spojrzenie jeszcze studiującego, przyszłego finansisty o światowej sławie. Mikołaj patrzył bowiem tak, jakby znał gościa od wielu, wielu lat.
Bo i owszem, tak właśnie było. Pierre był specyficznym mężczyzną, równie dobrze zza biurka, komputera i sterty papierów, które dostarczały mu tysiące franków, dolarów, a później euro, mógł przenieść się na ekrany kin jako amant dorównujący urodą największym gwiazdom. Mikołaj zawsze lubił liczyć, liczył wszystko, co miał. Dopóki nie poznał Pierre'a. Kiedy zobaczył go tamtego wieczora, jeszcze nie był tego świadomy, ale liczył już tylko dni, tygodnie, miesiące, żeby znowu go zobaczyć. Zawsze wymyślał jakiś odpowiedni pretekst, by towarzyszyć ojcu w podróżach do Paryża na spotkanie z monsieur de Montalembert, czy też wkręcać się w nie w Warszawie. I choć Pierre nie był tego świadom, dzięki niemu Mikołaj zakochał się we Francji. Młodzieniec wymusił na ojcu najlepsze kursy francuskiego i zanim jeszcze znalazł się w liceum, jeszcze nie perfekcyjnie, ale już biegle mówił w tym języku. Pierwszy rok w szkole średniej minął pod znakiem kryzysu. Rodzice wzięli rozwód, ojciec został na kilka miesięcy przykuty do łóżka ze względu na poważne powikłania po zapaleniu płóc. Mimo to Mikołaj ukończył pierwszy rok z wyróżnieniem, razem z kolejnymi kursami francuskiego. Na szczęście ojciec wyszedł z choroby i w drugiej klasie Mikołaj mógł pojechać na wymianę uczniowską do Francji. Spędził tam cały semestr, do perfekcji opanowując język swej dotychczasowej miłości - Republiki Francuskiej. Trzecia klasa? Pestka. Wygrał Olimpiadę Języka Francuskiego oraz zajął wystarczające miejsce w Olimpiadzie Historycznej, aby i z historii nie pisać matury. Reszta zaś była najmniejszym problemem. Skupił się na firmie ojca, którą miał przejąć za kilka lat, po zakończeniu studiów. Okazało się, że konsorcjum rozciągnęło swoje wpływy na całą Europę Środkową i stało się istotnym graczem na rynku Europy Zachodniej. Zapewne zająłby się od razu nadzorem ekskluzywnej filii w Paryżu, ojciec jednak nalegał, aby poszedł na studia, prawnicze, bo jakżeby inaczej. Potrzebny był prestiż. A Pierre? Nie słyszał o nim od dwóch lat, dopóki nie pomylił drzwi w siedzibie firmy w Warszawie i zamiast do swego ojca, wszedł do jednego z jego wspólników. Czyli do gabinetu Pierre'a de Montalembert. Za biurkiem siedział przystojny mężczyzna, w sile wieku, głębokich, czarnych oczach i takich też włosach przetykanych elegancką siwizną tu i ówdzie. Delikatna jeszcze siateczka zmarszczek dodawała mu powagi, zaś pogodny, wesoły uśmiech mocował się z nimi, ujmując z pięknej twarzy widocznego doświadczenia. Mikołaj uśmiechnął się szeroko, ciesząc się, że tak dokładnie pamięta tamten dzień.
Nie wiedzieli o sobie praktycznie nic. A jednak czuli się, jakby znali od zawsze. Pierre pamiętał również ten dzień, a raczej tą chwilę, kiedy Mikołaj wszedł do jego gabinetu w firmie ojca młodzieńca, a jego przyjaciela. Pamiętał głęboki rumieniec, jaki oblał twarz młodego już mężczyzny oraz zielone spojrzenie, które zdawało się podziwiać jego osobę. Pamiętał też to, że zaraz zniknął, bardziej niespodziewanie, niż się pojawił.
Mikołaj po prostu uciekł. Ale od tego dnia bywał w firmie codziennie. Znał cały przekrój działalności, wiedział o wszystkim, co się działo i co się będzie dziać. A z kolei działalność Pierra prześwietlał lepiej niż Roentgen. Nie wiedział sam dlaczego.
Zaczął studia. Wyniósł się z domu tylko dlatego, żeby mieć święty spokój. Wynajął pokój w akademiku z jakimś innym studentem, z tego samego roku. Student ten przedstawił się jako Marek. Był postawnym mężczyzną, na pierwszy rzut oka tępym drabem, który potrafi tylko spuścić komuś łomot. A jednak wyniki czasem miał nawet lepsze niż wybitnie uzdolniony Mikołaj. Dzięki Markowi dziedzic imperium finansowego swego ojca poznał świat od drugiej strony. Współlokator przedstawił się bowiem od razu, jako gej. Mikołaj popatrzył na niego jak na stukniętego, nie wiedząc o co chodzi. Nigdy nie przywiązywał wagi do seksualności, ani do kobiet, ani do mężczyzn, ani do samego siebie. Reakcje na bodźce erotyczne wywoływały u niego raczej zakłopotanie, zażenowanie, niż przyjemność, wolał skupiać się na czymś innym, czyli na firmie, a w efekcie na Piotrusiu, jak zwykł całkiem nieświadomie nazywać Pierr'a. Im bardziej jednak myślał o nim, tym częściej pojawiały się kłopotliwe reakcje. Nigdy jednak nie pomyślał o tym, aby je połączyć w spójną całość.
Pewnego wieczoru Marek poszedł na dyskotekę, do jakiegoś klubu, bóg jeden wie gdzie. Nie wrócił jednak sam. Towarzyszył mu jakiś inny mężczyzna. Mikołaj, który zdobył już trochę pojęcia o świecie poza nauką i konsorcjum ojca, wiedział co to oznacza, dlatego sam ubrał się czym prędzej i wyniósł z pokoju, myśląc gdzie by się tu poszwendać tej nocy. Poszedł do kawiarni, by zażyć podwójnej espresso. Zapłacił od razu, żeby mieć to z głowy. Przy kasie zadzwonił jednak telefon. Niestety był to zwykły SMS od operatora. Chłopak usiadł przy stoliku, wypił szybko kawę i wyszedł. Nie usłyszał, że ktoś zawołał go po imieniu.
Pierre pamiętał ten wieczór, jakby to było wczoraj. Właśnie otrzymał akt potwierdzający rozwód z piękną Beatrice. Bardzo trudno było mu podjąć tą decyzję, zwlekał z nią kilka lat. Niestety po drodze jakimś cudem zrobił dziecko swojej żonie. Ale to tylko utwierdziło go w swoim przekonaniu. Kiedy Nikolas miał rok, Pierre złożył pozew. Wyjaśnił wszystko żonie. Dziękował jej, że przyjęła to z takim spokojem. Później dowiedział się, że o mało nie popełniła samobójstwa. Ale na szczęście już po wszystkim. No i wiedział, że będzie wspaniałą matką dla Nikolasa. Schował kopertę do kieszeni marynarki i zobaczył, jak Mikołaj odbiera telefon przy kasie, po czym odchodzi do stolika, zostawiając portfel na ladzie. Wahał się chwilę, czy podejść i powiedzieć o tym. Zdecydował się dopiero, kiedy niespodziewanie Mikołaj wstał i wyszedł. Zawołał za nim, chłopak nie mógł go już jednak usłyszeć. Pozbierał się, w biegu chwycił portfel syna swego przyjaciela i wybiegł za nim. Dogonił go na końcu ulicy. Starówka była przepiękna, ale właśnie spaliła się jedna latarnia. Jeszcze nie padało, ale grzmoty były coraz głośniejsze, burza już się zaczęła, bo nagle zgasły wszystkie światła, najbliższy transformator pewnie padł.
Mikołaj ocknął się z odrętwienia, kiedy nagle zaległa go ciemność, wystraszył się trochę. Nie bał się ciemności, ale stało się tak nagle. Tak nagle, jak nagle usłyszał swoje imię. Odwrócił się błyskawicznie, mimo ciemności dojrzał Pierre'a, był prawie tuż za nim. Chłopak był zaskoczony i oszołomiony. Niemal natychmiast oblał się rumieńcem, na szczęście niewidocznym w ciemności. Poczuł jak ktoś chwyta jego dłoń, tak, to był Pierre. Zaraz później zacisnął palce na czymś z twardej skóry. Portfel. Ah, tak, zapomniał go wziąć z kawiarni.
Godzinę później obaj siedzieli w samej bieliźnie, okryci kocami w mieszkaniu Pierre'a. Butelka najdroższego wina w barku finansisty była już opróżniona w połowie. Mokre ubrania suszyły się w łazience.
Pierre ocknął się z odrętwienia wypełnionego wspomnieniami. Leżał obok mężczyzny swojego życia, obejmując go najczulej jak tylko mógł. Dokładnie tak samo, jak kilka lat wcześniej, po pierwszej nocy spędzonej razem. Tak samo, jak wtedy, za oknem świeciło słońce na czystym błękitnym niebie władczo nakazując by korzystać z życia ile się da.
- Mon Nikolas... Z nikim nie rozmawiało mi się tak wspaniale mówiąc, jak z tobą milcząc. Kocham cię i mogę zawsze żyć z tobą w ciszy. Słowa nie są tu potrzebne... - Szepnął Pierre de Montalembert, tuląc do siebie Mikołaja, niedługo również de Montalembert.

1 komentarz:

  1. napisz ksiązke, Twój zasób słownictwa + doświadczenie = sukces murowany. ;d

    OdpowiedzUsuń