Moje zdjęcie
Jaworzno, Śląsk, Poland
Młody jeszcze człowiek pełen paradoksów, bywający odważny, ale i nieśmiały, wyważony, ale i zwariowany, radosny, ale i melancholijny. Nie dający się sklasyfikować, wstawić w ramkę, czy wcisnąć do opisanej szufladki.

2009/12/23

Świąt wesołych - życzę Wam!

Minął już rok.
Znów składam życzenia wszystkim czytelnikom. Życzę Wam wszystkiego najlepszego, oczywiście, spełnienia wszystkich marzeń, tych małych i dużych. Aby każdy z Was odnalazł w życiu sens i cel, dla którego dalej żyć. Życzę, abyście czuli że otacza Was miłość, ciepło, przyjaźń. Mam nadzieję, że w przyszłym roku i w następnych latach Wasze serca będą szeroko otwarte i nie przegapią okazji na szczęście oraz, że uda Wam się osiągnąć to, co zaplanowaliście.
Powoli zbliża się już rok, odkąd prowadzę tego bloga, z tej okazji uzupełniłem jego archiwum o posty napisane na poprzednim wcieleniu Cokolwiek, na Onecie. Do końca roku, bądź do 8. stycznia pojawi się podsumowanie minionego roku, który obrócił mną sporo razy dokoła mojej osi.

PS. Zalałem klawiaturę kawą, nie działają mi litery wsx, utrudnia mi to znacznie pisanie, no ale jakoś postaram się dać radę. ; )

2009/12/20

Jedno z "Trzech studiów na temat realizmu" Herberta

           3
na koniec oni
autorzy płócien podzielonych na prawą stronę i lewą stronę
którzy znają tylko dwa kolory
kolor tak i kolor nie
wynalazcy prostych symbolów

otwartych dłoni i zaciśniętych pięści
śpiewu i płaczu
ptaków i pocisków
uśmiechów i szczerzenia zębów

którzy mówią
potem kiedy zamieszkamy w owocach
będziemy używali subtelnego koloru "może"
i "pod pewnym warunkiem" o perłowym połysku
ale teraz ćwiczymy dwa chóry
i na pustą scenę
pod oślepiające światło
rzucamy ciebie
z okrzykiem: wybieraj póki czas
wybieraj na co czekasz
wybieraj

i aby ci pomóc nieznacznie popychamy języczek wagi

2009/12/19

W marzeniach widzę znów...

Młody byłem
młody jestem
młody zostanę
nie chcę żyć długo jak inni
nie potrzebuję jak wszyscy
wystarczy mi odrobina szczęścia
moja własna odrobina która będzie trwać
moja odrobina która nie ucieknie
od razu
po miesiącu
po roku
wystarczy mi ten kawałek szczęścia
który zostanie ze mną do końca moich krótkich dni

bo tak naprawdę nie chciałem tego mówić
ale wystarczysz mi Ty

2009/12/12

Tak naprawdę słowa maja moc, gdy płyną prosto z głębi duszy

W każdy dzień, w każdą noc, przywołuję obraz, który w sercu mam...

Myślę, że każdy z nas ma jakieś marzenia. Kwestia tego tylko, co uznajemy za marzenie. Dla mnie jest to pragnienie czegoś. A pragnąć można rzeczy małych i dużych. Można pragnąć szczęścia, miłości, udanej kariery, ale można też pragnąć własnego mieszkania, niezależności finansowej, można pragnąć nawet kurczaka po włosku na jutrzejszy obiad. Dlatego myślę, że każdy z nas ma jakieś marzenia, jakiś cel, bliski, czy odległy, ale jednak. Celem może być nawet samo życie, bo przecież co by się z człowiekiem stało, gdyby nie miał żadnego celu? Brak celu, to brak motywacji, brak motywacji to stagnacja, a w efekcie uwstecznienie. A większość z nas nie chce się cofać w swoim rozwoju. To naturalne, że chcemy osiągać nowe cele, zdobywać nowe szczyty. A ci, którzy są ambitni, za każdym razem swoją poprzeczkę ustawiają coraz wyżej. To mobilizuje do postępu, do rozwoju. I daje cholernie olbrzymią satysfakcję i dumę z samego siebie i z osób, które towarzyszą nam w zdobywaniu prywatnych trofeów.
Jest niestety też druga strona medalu. Bardzo łatwo popaść w samouwielbienie. Tym bardziej, jeśli nie odnosi się porażek. Miarą zwycięstwa nie jest bowiem ich ilość, jak myślą niektórzy (których jest całkiem sporo, zresztą). Dla mnie miarą zwycięstwa jest ilość klęsk, porażek i upadków, po których udało się człowiekowi wstać i iść dalej, dalej zdobywać. Wiadomo przecież, że nie sztuką jest wygrać, sztuką jest godnie przegrać i podnieść się po klęsce.
Ale i tak liczy się to, co mamy w głębi serca. A co tam mamy? Pragnienia spełnione i niespełnione. I jeszcze te najskrytsze. To, co mamy tam głęboko, często jest tym, czym żywi się nasza świadomość, ale czego nikomu nie chcemy pokazać, ujawnić. Taka sfera największej intymności, którą możemy się podzielić tylko i wyłącznie z tą jedną, jedyną osobą, najbliższą nam pod każdym względem, w swoistym wymiarze sacrum. Nie oddaje się w końcu własnego serca ot tak. Do tego potrzebne są odpowiednie okoliczności. To jest taka uczuciowa metafizyka. Pole do szerokich rozważań, dywagacji, nawet demagogii filozoficznych. Nie ma nic za darmo. Jeśli coś dajemy, nawet bezinteresownie, jeśli jest to nasze serce, uczucie, to podświadomie oczekujemy, że otrzymamy to samo od naszego adresata.
Tak naprawdę słowa mają moc, gdy płyną z głębi duszy
Takie słowa mają prawdziwą moc i siłę, tym bardziej w obliczu sfery uczuciowej człowieka...
Muszę ochłonąć, nie jestem w stanie pisać dalej...

2009/12/07

Without whitin


Naszedł mnie taki miękki, ciepły, spokojny nastrój. W stylu półmroku, trzech świeczek na moim biurku, kawy z mlekiem i tej magicznej piosenki, która kojarzy mi się w jakiś dziwny sposób z pewną jakby przeszłością, ulotnym klimatem, którego miałem okazję doświadczyć, ale którego już nigdy więcej nie będzie.
Powiem ogólnie tak, że chciałbym napisać coś, sporo czegoś, tutaj właśnie. I chociaż czuję, że to jest właśnie ta myśl, że muszę to zrobić, no, może nie muszę, ale to jest jakiś mój istotny cel dzisiejszego dnia, by to zrobić i zrobić właśnie w takim ciepłym klimacie nostalgii, romantyczności, pewnej tęsknoty za czymś niedoścignionym, to jednak nie wiem cóż konkretnie miałbym tutaj napisać.
Czuję się taki świeży, taki nowy, choć mocno zakorzeniony w tym, co było. Ale nie żyję tym, już nie. Co było, to minęło... Tak, minęło. A jednak mam wrażenie, że czasem, choć moje intencje są jak najszczersze, to to, co chciałbym przekazać, zostanie odebrane źle, jako ironia, sarkazm, jakieś wyśmianie. A ja nie chcę, by tak to było odbierane. Dlatego czasem nie piszę, nie mówię nic. Nie warto. Z drugiej strony jednak nie wiem, jak to naprawdę będzie odebrane, ale jak to mówią, przezorny zawsze jest ubezpieczony. Mam tylko głęboką nadzieję, że inni pogodzili się z tym, że ja się pogodziłem i będę w stanie utrzymać z nimi normalny kontakt. Już nawet nie mówię o przyjaźni, bo chyba nie wszyscy byliby w stanie taką myśl do siebie dopuścić, ale chociażby na stopie zwykłej, dobrej znajomości.
A teraz? Teraz właśnie "without within". Trudno mi określić samego siebie. Czuję się dobrze, nawet bardzo dobrze, a jednak, jednak znów są takie chwile jak dziś, teraz, kiedy we wspaniałym nastroju, w pewien sposób magicznym, klimatycznym, odzywa się nuta tęsknoty. I powstaje problem - wiem, że tęsknię, nie wiem za czym. Czuję, że jest to jakaś wyższa idea. Może życie w pełni, tak, jak to sobie wyobrażam? Kraków z samodzielnością, pracą, mieszkaniem. Kraków z miłością? Czy może raczej kwestia w stylu "ocean wolnego czasu, Kraków..."? Jest też szansa, że stosowna mieszanka obu tych idei.
I wiem dlaczego się ta tęsknota pojawia. Czyni to zawsze, kiedy jest cicho, spokojnie, kiedy nic nie zaprząta mi myśli, kiedy nie pędzę za życiem, za to zatrzymuję się w miejscu. Jakiś czas temu miałem czas szaleństwa. Byłem gotów poświęcić wszystko, zrobić cokolwiek, na co była ochota. Ale nie wyszło. Może to i lepiej. Tempo się spowolniło. Wszystko się uspokoiło. I zostali Ci, którzy się dla mnie liczą i dla których liczę się ja. To w sumie taka jakaś chora gra, której przez chwilę uległem. Chciałem poczuć, że żyję. Poczułem. A teraz wróciłem do błogiego stanu stagnacji, spokoju, wyciszenia. Do własnej nostalgii i tych wieczornych, magicznych nastrojów. A boli mnie jakoś tylko to, że nie mam ich z kim dzielić. A przynajmniej nie tak, jakbym chciał, czy z kim bym chciał. Ale lubię ten stan. Podoba mi się. Lubię się zastanawiać nad sobą, nad życiem, nad światem, otoczeniem. Spojrzeć na wszystko od środka i od zewnątrz. To otwiera umysł. Boję się tylko, żeby nie popaść w obojętność, pewne olewnictwo. Bardzo łatwo jest się otworzyć, wiele poznać i przestać się już dziwić czemukolwiek. O wiele trudniej jest się otworzyć, wiele poznać i za każdym razem zachwycać się czymś nowym, na nowo odkrytym, choć nadal tym samym. A tak właśnie bym chciał. Po części to mi się udaje i to mnie cieszy. To wywołuje ten błogi uśmiech przyjemności w tej ulotnej chwili zaczarowania.
No i ta nieszczęsna miłość. Sporo o niej myślę, ale żadne wnioski mi się z tego nie wysnuły. Bo właściwie jest ona, jaka jest i polemizować z nią nie ma sensu. Człowiek i tak z miłością przegrywa. W zależności od kontekstu, to, że człowiek przegrywa, może dać mu albo szczęście, albo cierpienie. To taka w sumie prawda uniwersalna. A co istotniejsze, to kwestia, która przewija się niemal w każdej dziedzinie życia. Nie oszukujmy się, chyba prawie wszystko, o ile nie dokładnie wszystko, da się zestawić z miłością. Tym bardziej, że jest ona tak różnorodna, tak obfita znaczeniowo, tak wiele kryjąca pod jednym słowem i dająca się określić dodatkowo kompletną masą innych słów, że ludzie mają czasem problem z jej pojęciem, objęciem rozumem. Ale nawet, to czy warto się nad tym zastanawiać? Czy warto rozumieć miłość? Przecież kocha się po prostu, a w dodatku tego uczucia się nie wybiera. Jeśli się kocha, robi się wszystko, by być szczęśliwym. To chyba jedyna zasada. Reszta jest tylko dopełnieniem, właściwie nieistotnym, jeśli realizuje się tą jedną, nadrzędną zasadę. Kochać, to znaczy być szczęśliwym, czyż nie? Bez względu na to, jak wiele złego się doświadcza. Ważne też, że nie należy mylić jako takiego kochania z samą jedynie wiernością, oddaniem, czy posłuszeństwem, bo w pojedynkę to już coś innego i często nie jest wzajemne.
Prawdziwa miłość... to chyba niedościgniony ideał. Coś za czym każdy tęskni. Ale coś, co chyba jednak można osiągnąć, prawda?

2009/12/04

Tony zużytych liter

Dzisiejszy dzień mi się podobał...! Był cudowny. Szczęśliwy, pozytywny... Był fajny, tak po prostu. Miałem świetny humor. Dlaczego? Bo się wszystko uspakaja, wycisza, bo się układa, bo jest dobrze, bo jest coraz lepiej. Bo inni są szczęśliwi, bo są tacy, którzy wywołują mimowolny uśmiech na mojej twarzy, bo są tacy, którzy chociaż się obrażą na dzień, czy dwa, to jednak się odobrażą.
I chociaż wczoraj dostałbym zawału serca i zaraz po tym spadłbym ze schodów, bo nogi miałem jak z waty, a ręce tak mi się trzęsły, że nie byłem w stanie niczego porządnie chwycić, to dziś było zupełnie inaczej.
I wiecie co? Chciałbym, żeby mi zależało. Na razie jest za wcześnie i to tylko takie 'pobożne' życzenie, bo wszystko się okaże w praniu.
A z drugiej strony chciałbym, żeby przestało mi zależeć. Żeby wyrzucić z siebie to wszystko, czego już nie chcę. Ale powiem wam, że jestem na dobrej drodze. Może ktoś mi w tym pomoże? ;>
Kolejna sprawa to, że komputer na razie jest sprawny. Ale bez grafiki niestety i póki co, jadę na karcie graficznej zintegrowanej z płytą główną, ale spokojnie, jak na razie wystarcza. Czekam na znak od informatyka, czy tę właściwą kartę da się naprawić, bo się trochę spaliła.
I zafarbowałem się dziś... 8 zł wyrzucone w błoto, bo dalej włosy mam czarne, tylko odrosty już nie blond, a rude.
I dołączyłem do swojej biblioteki muzycznej kawałki ściągane kiedyś dla pewnego Pana, którego z tego miejsca pragnę pozdrowić, życzyć mu szczęścia i powodzenia w życiu i nowym związku. ; ) Defekt Muzgó, Radiohead, Kawałek Kulki, czy Ptaky są całkiem do zniesienia. : )
A teraz jest mi tak jakoś miło... lekko... tak... no nie wiem, jak to jeszcze opisać, podoba mi się to. Mam ochotę na pewne spotkanie, szkoda, że nie wiem, kiedy ono będzie możliwe.
Trochę zużyłem tych literek, pisząc tak jakoś strasznie na bieżąco, na ostatnio... Ale nie wyszło ich jakoś dużo, więc te tony to takie nieadekwatne do końca. Może następnym razem spłodzę coś konkretniejszego, bardziej artystycznego, wzniosłego, kto wie...

2009/12/01

Zastanawiam się jak to jest, że muzyka potrafi przekazać tak ogromne emocje, może być tak cholernie nacechowana emocjonalnie... I nie mogę pojac tego fenomenu... Nawet, kiedy sam go doświadczam. Lady Pank - Zawsze tam gdzie ty... nie wiem, czy taki jest własciwy tytuł, ale chyba wiadomo, o jaką piosenkę chodzi... Ta piosenka kojarzy mi się idealnie, wspaniale, najlepiej jak można... Ale teraz, teraz te dobre i wspaniałe wspomnienia bolą. A ta piosenka jakoś mnie prześladuje, słyszę ją ostatnio wyjątkowo często... Wspomnień z nią związanych nigdy nie zapomnę... Bo do tej pory były najwspanialszymi w moim życiu i nie zapomne ich dlatego, że były pierwszymi takimi w mojej krótkiej historii. Wtedy chciałem ją śpiewać i nie byłem w stanie, w oczach miałem łzy szczęscia a głos mi się załamywał... Teraz już tylko z wilgotnymi oczyma zatrzymuję się i wysłuchuję jej do końca, bo choć boli, to jednak jest symbolem dobra i szczęścia, dla mnie ofc. I staram się, aby nikt nie zauważył jak wielkie emocje wtedy się we mnie budzą....
I z niepokojem każdego nowego dnia odczuwam, że to, co czułem, co nadal czuje było i jest szczere i prawdziwe i że nie było słowami rzucanymi na wiatr. Jest mi to nie na rękę, bo wymaga to o wiele większego wysiłku, aby się z tym zmierzyć i to przezwyciężyć, tego niestety nie da się zapomnieć tak po prostu, jak mi się to udało za pierwszym razem. Za drugim, znaczy się, bo teraz jest trzeci.
No cóż... Taki już ze mnie masochista emocjonalny... Lubię nostalgię i melancholię, lubię się dobijać przywoływaniem symboli z tych dobrych i szczęśliwych chwil, wspomnień, etc., mimo to, że niby nie powinny budować i pomagać... Ale jakoś daję radę. Wciąż mam nadzieję, choć teraz na to, że uda mi się zbudować własne szczęście. I, że ten Pan, z którym nie dawno chciałem to zrobić, a który nam na to nie pozwolił, także będzie szczęśliwy i zapomni o tym, o czym powinien już dawno. Żeby już nie musiał ranić, bo i to jest ciężkim przeżyciem, jeżeli nie chce się tego robić, a nie ma się wyjścia.
Szczere życzenia. I spokojne.
Naprawdę.

PS. Komp dalej zepsuty, przepraszam za błędy, bo pisałem szybko w bibliotece.