Moje zdjęcie
Jaworzno, Śląsk, Poland
Młody jeszcze człowiek pełen paradoksów, bywający odważny, ale i nieśmiały, wyważony, ale i zwariowany, radosny, ale i melancholijny. Nie dający się sklasyfikować, wstawić w ramkę, czy wcisnąć do opisanej szufladki.

2009/07/26

I surrender

Tak dużo jeszcze muszę przeżyć,
A ten ogień wciąż płonie...
Tak się zastanawiam, czym jest miłość... Szczęściem? Cierpieniem? Beztroską? Bólem? Czy też może bezkresnym uzależnieniem i tym wszystkim w jednym? Jak bardzo bolesna jest świadomość, że tak mało jeszcze doświadczyliśmy od życia, kiedy równocześnie zdaje nam się, że jesteśmy na dnie, przygnieceni przez wszystko, co złe w naszym życiu, myśląc, że gorzej być nie może i uświadamiając sobie, że jednak może, że gdzieś tam czeka nas pewnie jeszcze gorsze załamanie. A najboleśniejszy jest fakt, że wcale nas to nie pociesza. Niemniej jednak ta myśl trzyma nas przy życiu, daje światło nadziei, że będzie lepiej, może przez chwilę tylko, ale będzie lepiej. Musimy odczuwać ból. To znak, że wciąż żyjemy. Że wciąż mamy coś do zrobienia na tym ziemskim łez padole. Ciekawe tylko, czy ktoś może nam w tym pomóc? Myślę, że tak, że jest to osoba dla nas najważniejsza, życiowy partner, czy największy przyjaciel, nieważne. Ważne, co dla nas znaczy i co reprezentuje.
Kiedy widzę, jak na mnie patrzysz,
Myślę, że mógłbym znaleźć siłę,
By opisać każde marzenie.

Teraz tylko pozostaje pytanie: miłość, czy przyjaźń? Ja sam zbyt jestem spragniony bliskości, by wybrać przyjaźń, dlatego tak długo będę szukać miłości, póki jej nie znajdę. Miłość dla mnie jest motorem napędzającym moje życie. Poszukiwanie jej, kiedy już ją odnajduję, rozbudzanie jej, pielęgnowanie i pilnowanie, aby nie przygasła. Miłość, choć nie szukam jej usilnie, za wszelką cenę, to jednak daje mi siłę, moc, by spełniać to, co dla mnie najważniejsze. A co jest dla mnie najważniejsze? Miłość. Sama jej wartość daje mi pewne poczucie spełnienia, pozwala mi odnaleźć jej właściwą formę. Wartość miłości i znalezienie jej właściwej formy daje mi prawo do uznania drugiej osoby za cały mój świat, daje mi prawo zamiany dnia z nocą, nieba z ziemią, jego ze mną. Miłość stanowi bowiem doskonały akt syntezy, z dwoistości tworzy jedność, niepodzielną, a jednak niezależną od samej siebie. Miłość daje potęgę, siłę, która pozwala iść przez życie z podniesioną głową, z uśmiechem, z pewnością siebie. To, że ludzie uważają moją miłość za występną, nie mającą prawa bytu, nie ma dla mnie znaczenia, bo to nie ludzie się liczą, to liczy się uczucie i człowiek, którym go darzymy.
I opuść ten niezachwiany świat,
I zaniechaj strachu o to,
Co mogłoby się stać, gdyby dowiedzieli się,
Że zakochałem się w tobie

Nie wolno nam się przejmować tym, co ludzie sądzą na nasz temat. To nas niszczy, wprowadza w nas samych anarchię. Chcemy, by widzieli nas jak najlepiej. Stajemy się więc tacy, jakich chcą nas widzieć. Przestajemy być sobą. Boimy się, że ktoś dowie się o tym, kim jesteśmy naprawdę. To przykre. I bardzo boli. Tym bardziej, kiedy człowiek zdaje sobie sprawę, że całkowicie wbrew swojej woli jest częścią całego tego systemu opiniowania w ludzkim społeczeństwie. Z drugiej strony trzeba mieć cholerną odwagę, czasem zakrawającą na bezmyślność, czy szaleństwo, żeby publicznie być sobą, by nie chować niczego, nie zamiatać pod dywan, nie bagatelizować. Miłość homoseksualna jest doskonałym tego przykładem. Ludzie boją się tego, czego nie znają. Nie znają homoseksualizmu, dlatego się go boją. Z kolei to, czego się boją, chcą zniszczyć, jest to naturalna reakcja na strach, człowiek chce zniszczyć to, co wywołuje u niego strach, jednocześnie nie chcąc mieć z tym nic wspólnego. Dlatego gromadzi w sobie agresję, skierowaną w kierunku tego, czego się boi. Dlatego okazuje tą agresję i wyładowuje ją na tym, czego się boi. Często zaślepiony jest swoją agresją, czy innymi negatywnymi uczuciami i nie chce zrozumieć prostych prawd. Nie przyjmuje to wiadomości, że homoseksualiści to ludzie, jak wszyscy inni. To, że wolą własną płeć? A to, że ktoś woli blondynki od brunetek? Ta sama kategoria. Ale życie wymaga. Szczególnie i mocniej wymaga od tych, którym z natury jest trudniej. Czyli w tym wypadku od homoseksualistów...
Przyjąłbym na siebie wszystko,
By poczuć szansę na nowe życie.
Przybywam do ciebie.
Wiem, że możesz poczuć to samo.
Jednak w imię miłości można zrobić wszystko. Doznać największych cierpień, niewysłowionego bólu. W imię miłości można znieść wszystko. Tylko jak długo? Ile tylko będzie trzeba. Miłość daje siłę, by przetrwać wszystko. Tym bardziej, kiedy jest odwzajemniona. Kiedy kochasz i jesteś kochany, możesz wszystko. Nie ma wtedy żadnych granic. Czasem jest tak trudno, czasem jest tak źle, że nie widzi się już światła nadziei, które tli się w każdym sercu. Ale nie szkodzi. Czasem po prostu potrzeba czasu by zobaczyć to wszystko, by poczuć siłę by walczyć ze światem. Najtrudniej jest przyjąć na siebie wszystko z pokorą, ale dumnie uniesioną głową. I to się wcale nie gryzie. Bo taka duma, nie ma nic wspólnego z pychą. Ta duma wspomaga naszą miłość, daje nam poznać własną wartość, którą często zaniżamy. Uniesiona głowa to gotowość to stawienia się oko w oko z problemem, to duma z siebie i drugiego człowieka, duma z bycia razem, duma z tego, co się prezentuje, co jest słuszne i prawdziwe, co można przeciwstawić problemowi i tym go pokonać. Bo strach tylko nas osłabia. Ważne jest, by nie być samemu.
Dokonamy tego
Dzięki tysiącom marzeń, którym wciąż wierzę.
Sprawiłbym, że dałbyś mi wszystko, co należy do nich.
Trzymałbym cię w moich ramionach i nigdy nie puścił.
Poddaję się...
Jednak są chwilę, gdy tak trudno jest wciąż wierzyć. Czy aby na pewno są one złe? Czy może też jest to potrzebna każdemu z nas chwila wyciszenia? Trudno jest kochać. Trudno jest kochać w ogóle, a co dopiero kochać drugiego mężczyznę (czy kobietę, jeśli na moim miejscu postawić kobietę). Człowiek chce się czasem poddać, bo niestety, ale marzenia nie załatwią wszystkiego. Mogą pomóc, mogą też dać siłę, ale nie załatwią wszystkiego. Można przetrwać kryzys razem dzięki marzeniom, dzięki pragnieniom, dzięki samemu pragnieniu przetrwania. Albo dzięki pragnieniu miłości, często zabójczym, nie do opanowania. Ale to nic złego, kiedy człowiek nie ma siły. Oznaka słabości? Niedoskonałości? Może, ale każdy ma do tego prawo. Ja nie chcę się poddawać. Albo inaczej... Przyjmę na siebie wszystko, byleś tylko był ze mną. Służalczość, czy poświęcenie? Trzeba pamiętać, by nie zatracić własnej godności. Jeśli człowiek straci swą godność, przestaje już być człowiekiem. Ale z drugiej strony nie jest tak łatwo pozbyć się godności. Nawet, kiedy pragnienia są silniejsze niż rozsądek.
Wiem, że nie przeżyję
Kolejnej nocy bez ciebie.
Jesteś powodem, dla którego wciąż trwam.
Czasem pragnienia nas przerastają. Bo czy miłość nie jest właśnie pragnieniem? Ale co wtedy? Wtedy trzeba poświęcić samego siebie. Oddać się temu pragnieniu, niech robi z człowiekiem, co chce. A kiedy nas już przemieli i wyrzuci z powrotem, będziemy czyści i spokojni. Będziemy kochać, jeśli byliśmy na tyle silni, by przetrwać razem z uczuciem. I będziemy piękni. Bo miłość czyni wszystko pięknym. Dlatego właśnie sprawia, że mamy po co żyć. Dla drugiego człowieka. Bez względu na wszystko. Musimy trwać, żyć dalej, budzić się każdego dnia, stawiać kolejny krok, dla niej, czy dla niego. Dzięki miłości.
A teraz potrzebuję żyć prawdą.
Właśnie teraz, nie ma lepszej chwili.
Z tego strachu będę tracić wolność
I znów będę żyć z miłością,
I nie, nie będą w stanie odebrać mi tego.
[next reflection]
Każda noc staje się coraz dłuższa
I ten ogień staje się większy, kochany.
Przełknę swą dumę i przeżyję.
Nie potrafisz usłyszeć mego wołania.
Przyjmę na siebie wszystko.
[next reflection]
Tylko tu i teraz,
Daję nowe życie, by znowu żyć.
Będę tracić wolność, zabierz mi
Wszystko co mam, wszystko ci oddaję.

[last reflection]


2009/07/22

Secret...

...Secret Garden...

Czuję się bardzo dziwnie, tak, jak jeszcze nigdy się nie czułem. Jestem szczęśliwy. Taak... to chyba dobre słowo. A jednak słucham muzyki nostalgicznej, przygnębiającej. Dlatego jestem jeszcze bardziej szczęśliwszy... Paradoks, prawda? Ale może to dlatego, że muzyka jest piękna, a to co piękne daje mi to szczęście, przede wszystkim człowiek, uczucia, emocje, słowa i milczenie. Staruszek Świat nie jest jednak taki zły. Czasem docenia nasze starania i pozwala poczuć się błogo.

W zamyśleniu ten blog miał być obrazem mojej twórczości. Jakieś tam grafomaństwo z tego niby wyszło. Ale ogólny cel został zmieniony. W końcu wszystko się zmienia, ja, Wy, świat... Panta rei, jak mawiał Heraklit, ponoć. Dlatego zmienia się też ten blog. Niedawno zmieniłem skórkę, teraz zmieniam jego oblicze jako takie.

Nie jest to już MÓJ blog. Teraz jest to NASZ blog. Nasz, czyli mój (Vetoksa) i Zaana. To właśnie pragnę ogłosić wszem i wobec, przy dźwiękach Pieśni z tajemniczego ogrodu. Nie wiem czy ta decyzja kosztowała mnie dużo, czy mało, czy jest słuszna, czy nie. Wiem za to, że wspomniany Zaan stał się najważniejszym dla mnie człowiekiem, dlatego postanowiłem się podzielić z nim tą własną, prywatną, w pewnym wymiarze nawet intymną przestrzenią w sieci.

Od tej pory więc, zawartość tej strony będziemy kreować razem. Kto wie, co z tego wyniknie? ;)

Życzę więc przyjemnej lektury nie tylko moich literek, ale i Zaana.

2009/07/21

Porozmawiamy?

- Porozmawiamy? - Spytał nieśmiało Pierre.
- Nie... Pomilczmy... - Szepnął Mikołaj, opierając głowę na ramieniu towarzysza.
- Hm? Może jednak o czymś pogadamy?
- Nie, pomilczmy. Pomilczmy o wszystkim, o niczym, o mnie, o tobie. Pomilczmy też o nas.
Pierre był już dorosłym mężczyzną, ukończył dwa kierunki studiów na prestiżowych światowych uczelniach, był rozchwytywanym specem przez największe korporacje Europy Zachodniej i Środkowej. Całe jego doświadczenie, cała wiedza nie przeszkadzały mu wciąż zadziwiać się nad tak bardzo złożoną prostotą osobowości Mikołaja, młodego mężczyzny, kończącego studia prawnicze, a nawet niezaprzątającego sobie głowy ambicją ukończenia aplikacji. Znali się od ponad dziesięciu lat. Kiedy Pierre przyjechał pierwszy raz do Warszawy na zaproszenie dyrektora polskiego konsorcjum, wraz ze swoją żoną, z którą był zaledwie kilka miesięcy po ślubie, poznał na wystawnej kolacji nie tylko swego gospodarza i jego żonę, ale również ich dzieci. Małą Anetkę i wchodzącego w okres dojrzewania Mikołaja. Pierre zdecydowanie nie lubił dzieci, niemniej skutecznie ukrywał przed dyrektorem krzywe spojrzenia skierowane w stronę Anetki. Co innego Mikołaj. Cichy, spokojny, zamknięty w sobie młodzieniec był nadzwyczaj inteligentny. Jego oczy, jego postawa, jego oczy...Ah... Tak wspaniale zielone jak soczysta trawa na Polach Elizejskich. W każdym razie nic nie wskazywało, że jest tam na siłę, doskonale orientował się w sprawach firmy prowadzonej przez ojca, a także w zakresie obowiązków Pierre'a. A nie mógł mieć więcej jak czternaście lat. I było w nim coś, co przykuwało spojrzenie jeszcze studiującego, przyszłego finansisty o światowej sławie. Mikołaj patrzył bowiem tak, jakby znał gościa od wielu, wielu lat.
Bo i owszem, tak właśnie było. Pierre był specyficznym mężczyzną, równie dobrze zza biurka, komputera i sterty papierów, które dostarczały mu tysiące franków, dolarów, a później euro, mógł przenieść się na ekrany kin jako amant dorównujący urodą największym gwiazdom. Mikołaj zawsze lubił liczyć, liczył wszystko, co miał. Dopóki nie poznał Pierre'a. Kiedy zobaczył go tamtego wieczora, jeszcze nie był tego świadomy, ale liczył już tylko dni, tygodnie, miesiące, żeby znowu go zobaczyć. Zawsze wymyślał jakiś odpowiedni pretekst, by towarzyszyć ojcu w podróżach do Paryża na spotkanie z monsieur de Montalembert, czy też wkręcać się w nie w Warszawie. I choć Pierre nie był tego świadom, dzięki niemu Mikołaj zakochał się we Francji. Młodzieniec wymusił na ojcu najlepsze kursy francuskiego i zanim jeszcze znalazł się w liceum, jeszcze nie perfekcyjnie, ale już biegle mówił w tym języku. Pierwszy rok w szkole średniej minął pod znakiem kryzysu. Rodzice wzięli rozwód, ojciec został na kilka miesięcy przykuty do łóżka ze względu na poważne powikłania po zapaleniu płóc. Mimo to Mikołaj ukończył pierwszy rok z wyróżnieniem, razem z kolejnymi kursami francuskiego. Na szczęście ojciec wyszedł z choroby i w drugiej klasie Mikołaj mógł pojechać na wymianę uczniowską do Francji. Spędził tam cały semestr, do perfekcji opanowując język swej dotychczasowej miłości - Republiki Francuskiej. Trzecia klasa? Pestka. Wygrał Olimpiadę Języka Francuskiego oraz zajął wystarczające miejsce w Olimpiadzie Historycznej, aby i z historii nie pisać matury. Reszta zaś była najmniejszym problemem. Skupił się na firmie ojca, którą miał przejąć za kilka lat, po zakończeniu studiów. Okazało się, że konsorcjum rozciągnęło swoje wpływy na całą Europę Środkową i stało się istotnym graczem na rynku Europy Zachodniej. Zapewne zająłby się od razu nadzorem ekskluzywnej filii w Paryżu, ojciec jednak nalegał, aby poszedł na studia, prawnicze, bo jakżeby inaczej. Potrzebny był prestiż. A Pierre? Nie słyszał o nim od dwóch lat, dopóki nie pomylił drzwi w siedzibie firmy w Warszawie i zamiast do swego ojca, wszedł do jednego z jego wspólników. Czyli do gabinetu Pierre'a de Montalembert. Za biurkiem siedział przystojny mężczyzna, w sile wieku, głębokich, czarnych oczach i takich też włosach przetykanych elegancką siwizną tu i ówdzie. Delikatna jeszcze siateczka zmarszczek dodawała mu powagi, zaś pogodny, wesoły uśmiech mocował się z nimi, ujmując z pięknej twarzy widocznego doświadczenia. Mikołaj uśmiechnął się szeroko, ciesząc się, że tak dokładnie pamięta tamten dzień.
Nie wiedzieli o sobie praktycznie nic. A jednak czuli się, jakby znali od zawsze. Pierre pamiętał również ten dzień, a raczej tą chwilę, kiedy Mikołaj wszedł do jego gabinetu w firmie ojca młodzieńca, a jego przyjaciela. Pamiętał głęboki rumieniec, jaki oblał twarz młodego już mężczyzny oraz zielone spojrzenie, które zdawało się podziwiać jego osobę. Pamiętał też to, że zaraz zniknął, bardziej niespodziewanie, niż się pojawił.
Mikołaj po prostu uciekł. Ale od tego dnia bywał w firmie codziennie. Znał cały przekrój działalności, wiedział o wszystkim, co się działo i co się będzie dziać. A z kolei działalność Pierra prześwietlał lepiej niż Roentgen. Nie wiedział sam dlaczego.
Zaczął studia. Wyniósł się z domu tylko dlatego, żeby mieć święty spokój. Wynajął pokój w akademiku z jakimś innym studentem, z tego samego roku. Student ten przedstawił się jako Marek. Był postawnym mężczyzną, na pierwszy rzut oka tępym drabem, który potrafi tylko spuścić komuś łomot. A jednak wyniki czasem miał nawet lepsze niż wybitnie uzdolniony Mikołaj. Dzięki Markowi dziedzic imperium finansowego swego ojca poznał świat od drugiej strony. Współlokator przedstawił się bowiem od razu, jako gej. Mikołaj popatrzył na niego jak na stukniętego, nie wiedząc o co chodzi. Nigdy nie przywiązywał wagi do seksualności, ani do kobiet, ani do mężczyzn, ani do samego siebie. Reakcje na bodźce erotyczne wywoływały u niego raczej zakłopotanie, zażenowanie, niż przyjemność, wolał skupiać się na czymś innym, czyli na firmie, a w efekcie na Piotrusiu, jak zwykł całkiem nieświadomie nazywać Pierr'a. Im bardziej jednak myślał o nim, tym częściej pojawiały się kłopotliwe reakcje. Nigdy jednak nie pomyślał o tym, aby je połączyć w spójną całość.
Pewnego wieczoru Marek poszedł na dyskotekę, do jakiegoś klubu, bóg jeden wie gdzie. Nie wrócił jednak sam. Towarzyszył mu jakiś inny mężczyzna. Mikołaj, który zdobył już trochę pojęcia o świecie poza nauką i konsorcjum ojca, wiedział co to oznacza, dlatego sam ubrał się czym prędzej i wyniósł z pokoju, myśląc gdzie by się tu poszwendać tej nocy. Poszedł do kawiarni, by zażyć podwójnej espresso. Zapłacił od razu, żeby mieć to z głowy. Przy kasie zadzwonił jednak telefon. Niestety był to zwykły SMS od operatora. Chłopak usiadł przy stoliku, wypił szybko kawę i wyszedł. Nie usłyszał, że ktoś zawołał go po imieniu.
Pierre pamiętał ten wieczór, jakby to było wczoraj. Właśnie otrzymał akt potwierdzający rozwód z piękną Beatrice. Bardzo trudno było mu podjąć tą decyzję, zwlekał z nią kilka lat. Niestety po drodze jakimś cudem zrobił dziecko swojej żonie. Ale to tylko utwierdziło go w swoim przekonaniu. Kiedy Nikolas miał rok, Pierre złożył pozew. Wyjaśnił wszystko żonie. Dziękował jej, że przyjęła to z takim spokojem. Później dowiedział się, że o mało nie popełniła samobójstwa. Ale na szczęście już po wszystkim. No i wiedział, że będzie wspaniałą matką dla Nikolasa. Schował kopertę do kieszeni marynarki i zobaczył, jak Mikołaj odbiera telefon przy kasie, po czym odchodzi do stolika, zostawiając portfel na ladzie. Wahał się chwilę, czy podejść i powiedzieć o tym. Zdecydował się dopiero, kiedy niespodziewanie Mikołaj wstał i wyszedł. Zawołał za nim, chłopak nie mógł go już jednak usłyszeć. Pozbierał się, w biegu chwycił portfel syna swego przyjaciela i wybiegł za nim. Dogonił go na końcu ulicy. Starówka była przepiękna, ale właśnie spaliła się jedna latarnia. Jeszcze nie padało, ale grzmoty były coraz głośniejsze, burza już się zaczęła, bo nagle zgasły wszystkie światła, najbliższy transformator pewnie padł.
Mikołaj ocknął się z odrętwienia, kiedy nagle zaległa go ciemność, wystraszył się trochę. Nie bał się ciemności, ale stało się tak nagle. Tak nagle, jak nagle usłyszał swoje imię. Odwrócił się błyskawicznie, mimo ciemności dojrzał Pierre'a, był prawie tuż za nim. Chłopak był zaskoczony i oszołomiony. Niemal natychmiast oblał się rumieńcem, na szczęście niewidocznym w ciemności. Poczuł jak ktoś chwyta jego dłoń, tak, to był Pierre. Zaraz później zacisnął palce na czymś z twardej skóry. Portfel. Ah, tak, zapomniał go wziąć z kawiarni.
Godzinę później obaj siedzieli w samej bieliźnie, okryci kocami w mieszkaniu Pierre'a. Butelka najdroższego wina w barku finansisty była już opróżniona w połowie. Mokre ubrania suszyły się w łazience.
Pierre ocknął się z odrętwienia wypełnionego wspomnieniami. Leżał obok mężczyzny swojego życia, obejmując go najczulej jak tylko mógł. Dokładnie tak samo, jak kilka lat wcześniej, po pierwszej nocy spędzonej razem. Tak samo, jak wtedy, za oknem świeciło słońce na czystym błękitnym niebie władczo nakazując by korzystać z życia ile się da.
- Mon Nikolas... Z nikim nie rozmawiało mi się tak wspaniale mówiąc, jak z tobą milcząc. Kocham cię i mogę zawsze żyć z tobą w ciszy. Słowa nie są tu potrzebne... - Szepnął Pierre de Montalembert, tuląc do siebie Mikołaja, niedługo również de Montalembert.

2009/07/19

Jabłonie, kwitnące jabłonie

Świat nie jest taki zły,
Świat nie jest wcale mdły.
Niech no tylko zakwitną jabłonie,
To i milion z nieba kapnie,
I dziewczyna kocha łatwiej.
Jabłonie, kwitnące jabłonie.

Wszystkim manna pada z nieba,
Ludzie mają, co potrzeba:
Darmo światło, gaz, lokaje;
Śpią od rana do wieczora,
Czasem drepczą do kościoła
I nocą zmęczeni śpiewają:

Świat nie jest taki zły,
Świat nie jest wcale mdły,
Niech no tylko zakwitną jabłonie.
Babcie wnuczkom bajki klecą,
Złote zęby z nieba lecą,
Jabłonie, kwitnące jabłonie.

Oto chmurka na niebiesie,
Zgadujemy co nam niesie
Biały śnieg czy srebrne złotówki.
Wszyscy klniemy: "Toż to skandal,
Dzisiaj z nieba, wstyd i granda!,
Lecą gorące parówki.

Świat nie jest taki zły,
Świat nie jest wcale mdły,
Tak kończymy tę naszą melodię.
Wiosną ludzie umierają,
Wiosną ludzie się kochają,
I dziewczyna z ulicy, i złodziej,
Policjanci i poeci ,chuligani, złote dzieci,
Wszyscy tańczą do świtu kankana,
Śpią od rana do wieczora,
Czasem drepczą do kościoła,
A w nocy zmęczeni śpiewają:

Świat nie jest taki zły,
Świat nie jest wcale mdły.
Niech no tylko zakwitną jabłonie,
To i milion z nieba kapnie,
I dziewczyna kocha łatwiej,
Jabłonie, kwitnące jabłonie.

Cóż to się wczoraj działo... Najwspanialszy dzień tych wakacji i chyba w całym moim życiu. Nigdy bowiem się tak nie czułem. Tak wspaniale, cudownie, a przede wszystkim naturalnie. Bo milczenie jakie znamy, zazwyczaj jest niezręczne, krępujące, jest takie, że należy jej przerwać. A czasem można też pomilczeć po prostu, bo żadne słowa nie są potrzebne. Móc doświadczyć takiego milczenia to zaszczyt, bo to znak, że drugi człowiek jest nam bliski i w jego towarzystwie nie obawiamy się niczego.

Świat nie jest taki zły...

2009/07/15

To dziwne uczucie

To dziwne uczucie


Jakie to dziwne uczucie,
kiedy chcę
a nie mogę.

Pióro w dłoni, papier na pulpicie.
Znaczę powoli atramentem
najróżniejsze abstrakcje
mojej wyobraźni.
Chcę tworzyć,
czuję w sobie moc kreacji,
to dziwne uczucie, kiedy chcę,
a nie mogę.
To nie tak, że nie wiem,
albo nie potrafię.
Może się mylę, ale jestem pewien, że umiem.
Tylko jest coś,
o czym jednak boję się mówić.
Okłamuję się, że jestem otwarty,
że dla mnie tabu nie istnieje.
Ale jednak coś ukrywam.
Albo
nie potrafię się z tym pogodzić.
Czuję więc ból, taki niefizyczny,
barierę, taką efemeryczną,
a jednak niezwykle, zdaje mi się,
trwałą.
I to dziwne uczucie
kiedy chcę,
a nie mogę.

Mój Digitalu,
moja Multimedio,
to wasza wina, że taki jestem.
Pytacie - jaki?
Taki jak wyżej.
Otwarcie zamknięty,
zamknięcie otwarty.
Taki nijaki.
Bez barw, bez znaczenia.
Sprawiacie, że spełnia się mój
największy koszmar.

To uczucie
kiedy chcę,

a nie mogę...


Kiss
while your lips are still red
While he`s still silent
Rest
while bosom is still untouched,
unveiled
Hold another hand
while the hand`s still without a tool
Drown into eyes while they`re still blind
Love while the night still hides
the withering dawn


Świat się nie kończy, świat się zaczyna
Miłość to świata sens i przyczyna
Dopóki kocha się dwoje ludzi
Słońca na niebie Bóg nie ostudzi
Dopóki kochasz mnie a ja Ciebie
Bóg nie zagasi słońca na niebie
Dopóki miłość nas dwoje łączy
Świat się zaczyna, świat się nie kończy

Taka mała kompilacja...
Mam świetny humor, ekstatyczny wręcz...
Mąci go tylko przyjemna nutka nostalgii, melancholii,
która wynika z niespełnienia, bezsilności,
tak, jak dziecko widzi najwspanialszą zabawkę na wystawie,
ma ją na wyciągnięcie ręki,
a jednak odgradza ich solidna szyba...
Mnie jednak na razie wystarczy, że mogę sobie postać i popatrzeć.
Może kiedyś będzie mnie stać na to,
aby być razem z tą zabawką,
która wcale zabawką nie jest,
jest czymś więcej,
czymś nieopisanym...

2009/07/09

Nie bój się...

Nie bój się, nie wstydź się
mówić, że kochasz,
Nie milcz, bo miłość znów
Cię ominie.
Nie bój się, nie wstydź się
mówić, że kochasz,
Będziesz wołał, nie usłyszy,
zniknie w tłumie.


Kochali się jak z rosą kwiat,
Ale milczeli do siebie od lat.

Minęli się - Panie, podaruj im czas.


Nie bój się, nie wstydź się
mówić, że kochasz,

Nawet gdy czujesz, że
ranisz ciszę.

Nie bój się, nie wstydź się
mówić, że kochasz,

Sercu miło, niebu miło
jest usłyszeć.


Pewna osoba zabrała mi wszystko co mam...
To nic, że znamy się tyle co wcale...
To nic, że wydaje mi się to chore...
To nic, że to nic...
Już nawet nie wiem co mam tu napisać.

To nie jest miłość, cytaty pojawiły się, bo były bardzo ładne i głębokie,
tak jakby trochę pasujące do mojej historii. :D

Muśnięcie pędzlem

Zmienia się świat
A historia ma trwa


Ten schnący róży kwiat
Obłoki, co gonią wiatr
I nowy wciąż dziecka płacz
I tęsknota i smutek

To wspomnienie mego dzieciństwa
I obietnica tego stołu
Co dźwiga sytości dar
Ale głodu nie oszuka
To wszystko jest takie inne, obce, nieosiągalne. Pozostaje tylko w sferze moich marzeń i tęsknot. Czasem tak bardzo chciałbym się znaleźć w tym niemal baśniowym świecie wielkich rodów i ich imperiów zbudowanych na rewolucji przemysłowej w Ameryce Południowej, gdzie pełno jest bólu, cierpienia i upokorzenia, ale również miłości, ciepła i beztroski. Tak, tak, to świat tych rzewnych latynoamerykańskich telenowel, ale mam do nich duży sentyment. Tam pewnie miałbym inne problemy, kto wie, być może ciekawsze od tutejszych, teraźniejszych, bardziej kolorowe, a może i byłoby ich mniej. Nie wiem, ale chciałbym się tam przenieść.
Wciąż się zastanawiam jak to się dzieje, że mężczyźni z klasą są rozsiani po całym świecie, tylko nie ma ich w naszym otoczeniu, a jak już są, to zajęci. A reszta, albo jest pusta w środku, albo jest brzydka jak noc. A jak już ktoś jest ładny, czy choćby przeciętny i inteligentny, ze stylem, to mieszka nie drugim krańcu kraju, albo i w ogóle poza jego granicami. Dziwne zjawisko.
Nie pozostaje mi więc nic innego jak zanurzyć się w głosie i muzyce Cesarii i Doroty, odnajdując w niej swoje marzenia i tęsknoty, rodowe imperia rewolucji przemysłowej w Ameryce Południowej i nowoczesne, ale jednak stylowe mieszkanie z dwójką kochających się mężczyzn, tulących się na kanapie w dźwiękach wspaniałej muzyki.
Romantycznie.

2009/07/07

Godzina 01:07

Zakończywszy wczorajszą pracę, czy też codzienną rozrywkę, zeszło mi tak do godziny pierwszej w nocy dnia dzisiejszego. Ale to wszystko wina czynników zewnętrznych, ode mnie niezależnych, ale o tym może później. W każdym razie zrobiłem, co miałem zrobić, wyłączyłem sprzęt, światło, zażyłem stosowne medykamenty, dokonałem wieczornej toalety. A to wszystko w strugach deszczu, który w tej chwili zalewał spokojnie, monotonnie świat. W związku z tym, że nie miałem na sobie żadnego ubrania prócz zwykłej bielizny, wpadłem na szalony pomysł, wyjść na balkon i posiedzieć chwilę w tym deszczu i pokontemplować. Na moje nieszczęście spółdzielnia zamontowała lat temu kilka daszki nad tarasami, więc zbawienny, boski wręcz dotyk deszczu nie mógł mnie dosięgnąć. Dom pogrążony we śnie, skradając się więc wyszedłem półnagi na ten wspaniały taras...

Godzina 01:07
Spojrzałem na zegarek w telefonie. Niby nic, ale ta siódemka jakoś uderzyła mnie po oczach. Stoję na balkonie, słyszę głośny stukot łez... nie, to krople deszczu, które uderzają w półprzezroczysty daszek z pleksi. Tuż przede mną, zaraz za balustradą, świat tonie w mroku, ciepłym świetle nocnych ulicznych latarni i leniwym deszczu. Stoję i siadam, siedzę i wstaję, urzeczony deszczową porą. Kocham deszcz, kocham patrzeć na świat tonący we łzach i nagle poczułem potrzebę podzielenia się tym, która to potrzeba wygoniła mnie do pokoju, aby spisać to, co czuję. Deszcz to dla mnie błogosławieństwo, mogłoby padać zawsze i bez przerwy. Ta chwila mogłaby trwać wiecznie, gdyż nawet ta samotność nie doskwiera mi tak bardzo jak zwykle. Czuję się jak kropla. Są ich miliardy nad, pod, obok siebie, ale nie mają ze sobą związku, poza tym, że wszystkie nalezą do jednego deszczu, spadają w swej samotności i w niej się rozpryskują w zderzeniu z powierzchnią. Tak jestem do nich podobny... Chciałbym to opisać, ale nie potrafię. Deszcz budzi we mnie tak wspaniałe uczucia, tak różnorodne, tak głębokie, że nie jestem w stanie ubrać je w słowa.


Są więzienia gorsze od słów
Nagle, ni stąd ni zowąd, gdy stałem przy barierce patrząc ten mały, urokliwy świat tonący w strugach deszczu, przypomniałem sobie słowa Carlosa Ruiza Zafona. Są więzienia gorsze od słów. Może to przypadek, a może miało to jakieś nawiązanie do mojej sytuacji. Ktoś zatem musiał uznać, że słowa są najgorszym z możliwych sposobów na pozbawienie wolności. I miał w tym trochę racji. Pisarze, poeci rzadko kiedy są wolni. Są uwięzieni w swoich światach, wizjach, pomysłach na kolejne dzieła i ich fragmenty. Czasem marzy mi się zostanie twórcą jakiejś małej cząstki literatury, czego winikiem jest tych kilka moich wierszy, ale moja postać jest postacią tragiczną. Nawet jeśli mam trochę talentu pisarskiego w sobie, wiem, że stałbym się więźniem samego siebie. Ludzie często nie zdają sobie sprawy, z tego, że ich wolność uleciała. Żyją złudzeniami, że są wolni, mają prawa, możliwości, prostą drogę na szczyt. A tym czasem to ułuda, błogi stan nieświadomości. Słowa mają ogromną siłę, z czego niewielu zdaje sobie sprawę. Może to zakrawać na jakiś nie do końca realny motyw powieściowy, ale tak jest. Jedno słowo może nas zniszczyć, a inne, albo nawet i to samo, może nas wynieść na szczyty. Oczywiście mamy wpływ na to, ale niewielki. Wszystko bowiem zależy od okoliczności. To nie ludzie rządzą światem, nie przemoc, nie agresja, nawet nie broń, USA, Rosja, Korea, Iran czy Chiny, czy wybitne jednostki według spiskowej teorii dziejów. Światem rządzi słowo. Mówione i pisane. I oplątuje nas, i zakrywa nas, i z pożądania prawdy jesteśmy nieuczciwi, parafrazując Herberta. Stety, bądź niestety, ale taka jest właśnie natura człowieka. Chce dążyć do celu za wszelką cenę. Posługuje się więc słowem by w sposób pozornie prosty, łatwy osiągnąć to co chce. To się nazywa dyplomacja. Albo władza, jeżeli słowo jest rozkazem. A gdyby tak ludzie nie potrafili mówić? Nie potrafiliby wtedy pisać. Nie było by więc wspaniałej kultury, wielkich dzieł, nie byłoby gazet, nie byłoby książek. Niebyłoby więc czegoś, w czym można się pogrążyć i zatopić bez żadnych szkód.


Cień wiatru
Nie znam go, ale Carlos Ruiz Zafón musi być wspaniłym człowiekiem. Pisał obowiadania dla dzieci i młodzieży, jest dziennikarzem, mieszka w Ameryce Południowej bodaj. Chwała mu za to, że zdecydował się napisać coś dla starszego grona czytelników. Jego pierwsza poważna powieść stała się bowiem dla mnie pozyucją na wskroś obowiązkową na mojej własnej liście bestsellerów. To absolutne mistrzostwo współczesnej literatury. Jeszcze nie znalazłem książki, do której tak bym przylgnął jak do Cienia wiatru. Każde jej odłożenie, każda przerwa w czytaniu jest zwyczajną stratą czasu. Mam ochotę ją czytać i czytać i nie przerywać nawet jak się skończy. To wspaniała opowieść, historia pełna najróżniejszych stron, punktów widzenia, zaskakujących zwrotów. Żadna strona, żadne zdanie nie sprawiło jeszcze, abym poczuł się znudzony i choć jeszcze nie przeczytałem jej do końca, nie sądze, aby coś takiego się jeszcze trafiło. Wspaniała sceneria powojennej Barcelony to cudowny obraz, tym bardziej, gdzie w tle słychać dodatkowo wspaniałą muzykę.


Cesaria Evora... Cesaria Cesarzowa...
To muzyka, której mógłbym słuchać zawsze, słuchając jej, żadna inna może nie istnieć. O ile się nie mylę, to gatunek ten okreslany jest jako latin jazz. Ciepła muzyka, rytmy południa. Ta muzyka jak żadna inna daje mi siłę, energię. Jeśli miałbym stworzyć dla niej obraz, byłoby to nowoczesne, ale stylowe mieszkanie utrzymane w stylu hiszpańskiej, czy brazylijskiej kultury, przestronny salon, olbrzymie okno wychodzące na olbrzymie miasto, pozwalające podziwiać jego panoramę. Już po zmroku, w dole widać kolorowe światła neonów, reklam, samochodów, sygnalizacji świetlnej i latarni. Delikatny deszcz spływa na miasto, zostawiając na szybach salonu strugi swoich łez. Na miękkiej kanapie półleży dwoje mężczyzn, wtulonych w siebie, milczących, trzymających porcelanowe filiżanki utrzymanych w ciepłych barwach złota i brązu z gorącą kawą jako zawartością. Z głośników zaś przestrzeń wypełniają wspaniałe dźwięki muzyki Cesarii, kobieta, która śpiewa naturalnie, śpiewa to co czuje, śpiewa szczerze i boso. A muzyka ta sprawia, że chce się kochać, chce się żyć i zanurzać w błogiej sielance nieświadomości, doświadczając bliskości najbliższej osoby.
To moje spojrzenie na przyszłość, moje marzenie i największa tęsknota. Coś co siedzi głęboko we mnie i być może nigdy nie ujrzy światła dziennego, a co mogę wydobyć słuchając zachwycającej mnie zawsze i niezmiennie Evory i rozmarzyć się, przywołując te wspaniałe, idylliczne wizje przyszłości.

2009/07/05

Zrozumieć siebie

Minęło sporo czasu, trochę sobie pomilczałem tutaj i na FBL. Ale ten czas był dość obfity w różne, najróżniejsze rzeczy. Zrozumiałem wiele spraw, wiele problemów przestało istnieć, wiele zawiłości się wyprostowało. Jestem coraz bliżej samospełnienia.
Sporo tych rzeczy kręci się wokół osoby, która do tej pory była dla mnie jedną z ważniejszych w moim życiu. Przez wiele miesięcy byłem z nim związany w sposób jaki w ogóle nie powinien mieć miejsca, bo czy można nazwać związkiem relację na odległość, która choć trwała blisko trzy lata, to narodziła się i umarła na owej odległości, a my dwaj nigdy się nie spotkaliśmy? Nigdy, aż do teraz, kiedy jest już dobrych kilka miesięcy po całej sprawie. Ten tydzień spędzony razem spowodował we mnie wiele zmian, takich totalnie malutkich, drobniutkich, które składają się na odważne decyzje, które rzutują na moją przyszłość.
Wszystko bowiem miało miejsce w ostatnim tygodniu, kiedy gościłem u siebie wspomnianego przyjaciela. Mając spore ambicje, przeliczyłem się z nimi, dostrzegając, że jednak wspólne życie nie jest nam pisane. Niestety, ale nawet mimo chęci czułbym się źle i nie chodzi tutaj o jakieś jego wady, popełniane błędy, bo ich po prostu nie ma. Zatem wszystko jest w jak najlepszym porządku, jednak problem leży w miejscu dostosowania się. Każdy człowiek ma jakieś oczekiwania wobec osoby, która ma być jego drugą połówką, ale nie każdy człowiek je spełnia. I nie uczynienie tego mimo chęci nie jest rzeczą złą, wstydliwą, czy jakąkolwiek inną pejoratywną. Jest normalnym procesem, kiedy ludzie próbują się dopasować i równie normalnym, kiedy im się to nie udaje. Chodzi w końcu o to, aby każdy czuł się dobrze sam ze sobą i z drugą osobą. Pewne konfiguracje, relacje międzyludzkie wymagają rzeczy, które w innych nie są potrzebne, tak więc związek wymaga tego, co w przyjaźni można spokojnie pominąć. A są rzeczy, których nie da się zmienić, edytować, etc. Rzeczy, które w przyjaźni nie czynią żadnych przeszkód, a w związku stwarzają poczucie niespełnienia, dyskomfortu, itp. Dlatego w tej chwili jedyne, co mogę zaoferować tej osobie, to moja dozgonna przyjaźń, bo w życiu połączyło nas bardzo wiele, nawet związek, ale ten, nie ma szans egzystować w rzeczywistości.

Czuję się szczęśliwy
Może nie tak całkiem, ale w dużej, dużej mierze. Tylko dlatego, że postawiłem kolejny, drobniutki kroczek w karierze samoakceptacji. Choć może nie, nie nazwałbym tego samoakceptacją, ale nie wiem też jakiego odpowiedniego słowa użyć. Chodzi mi o życie w zgodzie z samym sobą, z własnymi ideałami, wartościami, ideami. Strasznie trudno jest poznać samego siebie. Wiele razy wydawało mi się, że udało mi się to osiągnąć, a tu proszę, okazuje się, że zawsze jest coś nowego, coś, czego się jeszcze nie rozgryzło, choć wydaje się to absurdalne. Każdy przecież wie, co i jak robi, w jakiej sytuacji, jak się zachowuje. Jednak nie każdy, a to tylko drobna cząstka tego, co składa się na własne "ja". Dlatego też, aby zrozumieć siebie, nie ograniczam się do samych zachowań, czynności, słów, reakcji. To coś o wiele, wiele więcej. Moje "ja" to całe moje życie. Aby je zrozumieć często poddaję wiele jego aspektów w wątpliwość, polemizuję z prawdami i normami przyjętymi za obiektywne i niepodważalne, tylko po to, aby dojść do własnego celu, samodzielnie osiągnąć to, co inni przyjmują na wiarę i być pewnym wszystkiego. Oczywiście jest to niemożliwe, aby mieć zawsze pewność. Można tylko zmniejszać stopień wątpliwości, bo zawsze coś może być po przeciwnej stronie, choćby z takiego prozaicznego powodu, że świat w żadnej swojej części nie jest wyłącznie czarno-biały, mówię tu o rzeczywistości. Nie mniej jednak wpływa to na poczucie samospełnienia, a więc i szczęścia.

Chciałbym podziękować
Przyjaciele to rzecz bezcenna, dlatego codziennie staram się doceniać tak olbrzymi skarb. Choć czasem mi się nie udaje, to myślę, że oni i tak wiedzą, jak bardzo są dla mnie ważni. Tym bardziej, że to oni często dają mi siłę i pozwalają zrozumieć siebie i otaczający mnie świat. Zapewne zazwyczaj nie są tego świadomi, ale ja wiem i to chyba wystarczy. Czasem niektórzy bywają irytujący, ale to nic. Sama świadomość, że są, że mogę z nimi porozmawiać, że mnie wysłuchają, że nie wyśmieją, czy nie zignorują daje już dużo pozytywnej energii. Bo to oznacza, że dla kogoś się liczę, dla kogoś jestem ważny, nie istnieję tylko sam dla siebie. Ale przyjaciele to tylko mała cząstka. Jest też kolejna - rodzina. Swojej familii zawdzięczam bowiem najwięcej. To ona przecież kształtuje moją osobowość, charakter, wzorce i zasady. To, że lubię czytać, że ponoć jestem inteligentny, że mam coś z erudyty i coś z artysty, że mam swoje zasady, staram się postępować zgodnie z normami, prawidłami moralnymi, że mam zamiłowanie do konwenansów, jestem tolerancyjny, etc. zawdzięczam nie tylko sobie, jak myślałem przez bardzo długi okres czasu, ale także właśnie swojej rodzinie. Wiem też, że na części z nich mogę zawsze i wszędzie polegać. Dlaczego tylko na części? Bo niektórzy wciąż nie wiedzą o mnie kilku istotnych rzeczy, których nie mogę powiedzieć ot tak. Niemniej jednak będę dążyć do tego, abym mógł polegać na wszystkich. Tych najbliższych oczywiście.

I tyle... Oczywiście to nie wszystko, w głowie wciąż kłębią mi się chaotyczne myśli, ale jakoś wena, która polega na ich uporządkowaniu, wygasła, więc może w następnych postach będzie reszta. A może nie.


To koniec, zabiliśmy w sobie wszystko
To koniec, mogliśmy więcej
Przykro

Pchnij mnie kuchennym nożem
wypuść na mnie swoje lwy
ja nie chce więcej biec w ogonie
wolę z przodu tak jak ty

Wszyscy razem w jedną stronę
wszyscy razem, nie ma czego się bać
śpiewajmy tonem wyzwolonym

To koniec, zabiliśmy w sobie wszystko
To koniec, mogliśmy więcej
Przykro