Moje zdjęcie
Jaworzno, Śląsk, Poland
Młody jeszcze człowiek pełen paradoksów, bywający odważny, ale i nieśmiały, wyważony, ale i zwariowany, radosny, ale i melancholijny. Nie dający się sklasyfikować, wstawić w ramkę, czy wcisnąć do opisanej szufladki.

2009/07/07

Godzina 01:07

Zakończywszy wczorajszą pracę, czy też codzienną rozrywkę, zeszło mi tak do godziny pierwszej w nocy dnia dzisiejszego. Ale to wszystko wina czynników zewnętrznych, ode mnie niezależnych, ale o tym może później. W każdym razie zrobiłem, co miałem zrobić, wyłączyłem sprzęt, światło, zażyłem stosowne medykamenty, dokonałem wieczornej toalety. A to wszystko w strugach deszczu, który w tej chwili zalewał spokojnie, monotonnie świat. W związku z tym, że nie miałem na sobie żadnego ubrania prócz zwykłej bielizny, wpadłem na szalony pomysł, wyjść na balkon i posiedzieć chwilę w tym deszczu i pokontemplować. Na moje nieszczęście spółdzielnia zamontowała lat temu kilka daszki nad tarasami, więc zbawienny, boski wręcz dotyk deszczu nie mógł mnie dosięgnąć. Dom pogrążony we śnie, skradając się więc wyszedłem półnagi na ten wspaniały taras...

Godzina 01:07
Spojrzałem na zegarek w telefonie. Niby nic, ale ta siódemka jakoś uderzyła mnie po oczach. Stoję na balkonie, słyszę głośny stukot łez... nie, to krople deszczu, które uderzają w półprzezroczysty daszek z pleksi. Tuż przede mną, zaraz za balustradą, świat tonie w mroku, ciepłym świetle nocnych ulicznych latarni i leniwym deszczu. Stoję i siadam, siedzę i wstaję, urzeczony deszczową porą. Kocham deszcz, kocham patrzeć na świat tonący we łzach i nagle poczułem potrzebę podzielenia się tym, która to potrzeba wygoniła mnie do pokoju, aby spisać to, co czuję. Deszcz to dla mnie błogosławieństwo, mogłoby padać zawsze i bez przerwy. Ta chwila mogłaby trwać wiecznie, gdyż nawet ta samotność nie doskwiera mi tak bardzo jak zwykle. Czuję się jak kropla. Są ich miliardy nad, pod, obok siebie, ale nie mają ze sobą związku, poza tym, że wszystkie nalezą do jednego deszczu, spadają w swej samotności i w niej się rozpryskują w zderzeniu z powierzchnią. Tak jestem do nich podobny... Chciałbym to opisać, ale nie potrafię. Deszcz budzi we mnie tak wspaniałe uczucia, tak różnorodne, tak głębokie, że nie jestem w stanie ubrać je w słowa.


Są więzienia gorsze od słów
Nagle, ni stąd ni zowąd, gdy stałem przy barierce patrząc ten mały, urokliwy świat tonący w strugach deszczu, przypomniałem sobie słowa Carlosa Ruiza Zafona. Są więzienia gorsze od słów. Może to przypadek, a może miało to jakieś nawiązanie do mojej sytuacji. Ktoś zatem musiał uznać, że słowa są najgorszym z możliwych sposobów na pozbawienie wolności. I miał w tym trochę racji. Pisarze, poeci rzadko kiedy są wolni. Są uwięzieni w swoich światach, wizjach, pomysłach na kolejne dzieła i ich fragmenty. Czasem marzy mi się zostanie twórcą jakiejś małej cząstki literatury, czego winikiem jest tych kilka moich wierszy, ale moja postać jest postacią tragiczną. Nawet jeśli mam trochę talentu pisarskiego w sobie, wiem, że stałbym się więźniem samego siebie. Ludzie często nie zdają sobie sprawy, z tego, że ich wolność uleciała. Żyją złudzeniami, że są wolni, mają prawa, możliwości, prostą drogę na szczyt. A tym czasem to ułuda, błogi stan nieświadomości. Słowa mają ogromną siłę, z czego niewielu zdaje sobie sprawę. Może to zakrawać na jakiś nie do końca realny motyw powieściowy, ale tak jest. Jedno słowo może nas zniszczyć, a inne, albo nawet i to samo, może nas wynieść na szczyty. Oczywiście mamy wpływ na to, ale niewielki. Wszystko bowiem zależy od okoliczności. To nie ludzie rządzą światem, nie przemoc, nie agresja, nawet nie broń, USA, Rosja, Korea, Iran czy Chiny, czy wybitne jednostki według spiskowej teorii dziejów. Światem rządzi słowo. Mówione i pisane. I oplątuje nas, i zakrywa nas, i z pożądania prawdy jesteśmy nieuczciwi, parafrazując Herberta. Stety, bądź niestety, ale taka jest właśnie natura człowieka. Chce dążyć do celu za wszelką cenę. Posługuje się więc słowem by w sposób pozornie prosty, łatwy osiągnąć to co chce. To się nazywa dyplomacja. Albo władza, jeżeli słowo jest rozkazem. A gdyby tak ludzie nie potrafili mówić? Nie potrafiliby wtedy pisać. Nie było by więc wspaniałej kultury, wielkich dzieł, nie byłoby gazet, nie byłoby książek. Niebyłoby więc czegoś, w czym można się pogrążyć i zatopić bez żadnych szkód.


Cień wiatru
Nie znam go, ale Carlos Ruiz Zafón musi być wspaniłym człowiekiem. Pisał obowiadania dla dzieci i młodzieży, jest dziennikarzem, mieszka w Ameryce Południowej bodaj. Chwała mu za to, że zdecydował się napisać coś dla starszego grona czytelników. Jego pierwsza poważna powieść stała się bowiem dla mnie pozyucją na wskroś obowiązkową na mojej własnej liście bestsellerów. To absolutne mistrzostwo współczesnej literatury. Jeszcze nie znalazłem książki, do której tak bym przylgnął jak do Cienia wiatru. Każde jej odłożenie, każda przerwa w czytaniu jest zwyczajną stratą czasu. Mam ochotę ją czytać i czytać i nie przerywać nawet jak się skończy. To wspaniała opowieść, historia pełna najróżniejszych stron, punktów widzenia, zaskakujących zwrotów. Żadna strona, żadne zdanie nie sprawiło jeszcze, abym poczuł się znudzony i choć jeszcze nie przeczytałem jej do końca, nie sądze, aby coś takiego się jeszcze trafiło. Wspaniała sceneria powojennej Barcelony to cudowny obraz, tym bardziej, gdzie w tle słychać dodatkowo wspaniałą muzykę.


Cesaria Evora... Cesaria Cesarzowa...
To muzyka, której mógłbym słuchać zawsze, słuchając jej, żadna inna może nie istnieć. O ile się nie mylę, to gatunek ten okreslany jest jako latin jazz. Ciepła muzyka, rytmy południa. Ta muzyka jak żadna inna daje mi siłę, energię. Jeśli miałbym stworzyć dla niej obraz, byłoby to nowoczesne, ale stylowe mieszkanie utrzymane w stylu hiszpańskiej, czy brazylijskiej kultury, przestronny salon, olbrzymie okno wychodzące na olbrzymie miasto, pozwalające podziwiać jego panoramę. Już po zmroku, w dole widać kolorowe światła neonów, reklam, samochodów, sygnalizacji świetlnej i latarni. Delikatny deszcz spływa na miasto, zostawiając na szybach salonu strugi swoich łez. Na miękkiej kanapie półleży dwoje mężczyzn, wtulonych w siebie, milczących, trzymających porcelanowe filiżanki utrzymanych w ciepłych barwach złota i brązu z gorącą kawą jako zawartością. Z głośników zaś przestrzeń wypełniają wspaniałe dźwięki muzyki Cesarii, kobieta, która śpiewa naturalnie, śpiewa to co czuje, śpiewa szczerze i boso. A muzyka ta sprawia, że chce się kochać, chce się żyć i zanurzać w błogiej sielance nieświadomości, doświadczając bliskości najbliższej osoby.
To moje spojrzenie na przyszłość, moje marzenie i największa tęsknota. Coś co siedzi głęboko we mnie i być może nigdy nie ujrzy światła dziennego, a co mogę wydobyć słuchając zachwycającej mnie zawsze i niezmiennie Evory i rozmarzyć się, przywołując te wspaniałe, idylliczne wizje przyszłości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz