Moje zdjęcie
Jaworzno, Śląsk, Poland
Młody jeszcze człowiek pełen paradoksów, bywający odważny, ale i nieśmiały, wyważony, ale i zwariowany, radosny, ale i melancholijny. Nie dający się sklasyfikować, wstawić w ramkę, czy wcisnąć do opisanej szufladki.

2009/12/07

Without whitin


Naszedł mnie taki miękki, ciepły, spokojny nastrój. W stylu półmroku, trzech świeczek na moim biurku, kawy z mlekiem i tej magicznej piosenki, która kojarzy mi się w jakiś dziwny sposób z pewną jakby przeszłością, ulotnym klimatem, którego miałem okazję doświadczyć, ale którego już nigdy więcej nie będzie.
Powiem ogólnie tak, że chciałbym napisać coś, sporo czegoś, tutaj właśnie. I chociaż czuję, że to jest właśnie ta myśl, że muszę to zrobić, no, może nie muszę, ale to jest jakiś mój istotny cel dzisiejszego dnia, by to zrobić i zrobić właśnie w takim ciepłym klimacie nostalgii, romantyczności, pewnej tęsknoty za czymś niedoścignionym, to jednak nie wiem cóż konkretnie miałbym tutaj napisać.
Czuję się taki świeży, taki nowy, choć mocno zakorzeniony w tym, co było. Ale nie żyję tym, już nie. Co było, to minęło... Tak, minęło. A jednak mam wrażenie, że czasem, choć moje intencje są jak najszczersze, to to, co chciałbym przekazać, zostanie odebrane źle, jako ironia, sarkazm, jakieś wyśmianie. A ja nie chcę, by tak to było odbierane. Dlatego czasem nie piszę, nie mówię nic. Nie warto. Z drugiej strony jednak nie wiem, jak to naprawdę będzie odebrane, ale jak to mówią, przezorny zawsze jest ubezpieczony. Mam tylko głęboką nadzieję, że inni pogodzili się z tym, że ja się pogodziłem i będę w stanie utrzymać z nimi normalny kontakt. Już nawet nie mówię o przyjaźni, bo chyba nie wszyscy byliby w stanie taką myśl do siebie dopuścić, ale chociażby na stopie zwykłej, dobrej znajomości.
A teraz? Teraz właśnie "without within". Trudno mi określić samego siebie. Czuję się dobrze, nawet bardzo dobrze, a jednak, jednak znów są takie chwile jak dziś, teraz, kiedy we wspaniałym nastroju, w pewien sposób magicznym, klimatycznym, odzywa się nuta tęsknoty. I powstaje problem - wiem, że tęsknię, nie wiem za czym. Czuję, że jest to jakaś wyższa idea. Może życie w pełni, tak, jak to sobie wyobrażam? Kraków z samodzielnością, pracą, mieszkaniem. Kraków z miłością? Czy może raczej kwestia w stylu "ocean wolnego czasu, Kraków..."? Jest też szansa, że stosowna mieszanka obu tych idei.
I wiem dlaczego się ta tęsknota pojawia. Czyni to zawsze, kiedy jest cicho, spokojnie, kiedy nic nie zaprząta mi myśli, kiedy nie pędzę za życiem, za to zatrzymuję się w miejscu. Jakiś czas temu miałem czas szaleństwa. Byłem gotów poświęcić wszystko, zrobić cokolwiek, na co była ochota. Ale nie wyszło. Może to i lepiej. Tempo się spowolniło. Wszystko się uspokoiło. I zostali Ci, którzy się dla mnie liczą i dla których liczę się ja. To w sumie taka jakaś chora gra, której przez chwilę uległem. Chciałem poczuć, że żyję. Poczułem. A teraz wróciłem do błogiego stanu stagnacji, spokoju, wyciszenia. Do własnej nostalgii i tych wieczornych, magicznych nastrojów. A boli mnie jakoś tylko to, że nie mam ich z kim dzielić. A przynajmniej nie tak, jakbym chciał, czy z kim bym chciał. Ale lubię ten stan. Podoba mi się. Lubię się zastanawiać nad sobą, nad życiem, nad światem, otoczeniem. Spojrzeć na wszystko od środka i od zewnątrz. To otwiera umysł. Boję się tylko, żeby nie popaść w obojętność, pewne olewnictwo. Bardzo łatwo jest się otworzyć, wiele poznać i przestać się już dziwić czemukolwiek. O wiele trudniej jest się otworzyć, wiele poznać i za każdym razem zachwycać się czymś nowym, na nowo odkrytym, choć nadal tym samym. A tak właśnie bym chciał. Po części to mi się udaje i to mnie cieszy. To wywołuje ten błogi uśmiech przyjemności w tej ulotnej chwili zaczarowania.
No i ta nieszczęsna miłość. Sporo o niej myślę, ale żadne wnioski mi się z tego nie wysnuły. Bo właściwie jest ona, jaka jest i polemizować z nią nie ma sensu. Człowiek i tak z miłością przegrywa. W zależności od kontekstu, to, że człowiek przegrywa, może dać mu albo szczęście, albo cierpienie. To taka w sumie prawda uniwersalna. A co istotniejsze, to kwestia, która przewija się niemal w każdej dziedzinie życia. Nie oszukujmy się, chyba prawie wszystko, o ile nie dokładnie wszystko, da się zestawić z miłością. Tym bardziej, że jest ona tak różnorodna, tak obfita znaczeniowo, tak wiele kryjąca pod jednym słowem i dająca się określić dodatkowo kompletną masą innych słów, że ludzie mają czasem problem z jej pojęciem, objęciem rozumem. Ale nawet, to czy warto się nad tym zastanawiać? Czy warto rozumieć miłość? Przecież kocha się po prostu, a w dodatku tego uczucia się nie wybiera. Jeśli się kocha, robi się wszystko, by być szczęśliwym. To chyba jedyna zasada. Reszta jest tylko dopełnieniem, właściwie nieistotnym, jeśli realizuje się tą jedną, nadrzędną zasadę. Kochać, to znaczy być szczęśliwym, czyż nie? Bez względu na to, jak wiele złego się doświadcza. Ważne też, że nie należy mylić jako takiego kochania z samą jedynie wiernością, oddaniem, czy posłuszeństwem, bo w pojedynkę to już coś innego i często nie jest wzajemne.
Prawdziwa miłość... to chyba niedościgniony ideał. Coś za czym każdy tęskni. Ale coś, co chyba jednak można osiągnąć, prawda?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz