Moje zdjęcie
Jaworzno, Śląsk, Poland
Młody jeszcze człowiek pełen paradoksów, bywający odważny, ale i nieśmiały, wyważony, ale i zwariowany, radosny, ale i melancholijny. Nie dający się sklasyfikować, wstawić w ramkę, czy wcisnąć do opisanej szufladki.

2012/12/18

There are worse thing I could do

Jestem zniszczony. I w żaden sposób nie mogę się pozbierać. Czuję się tak, jakby wszystko w środku roztrzaskało się w drobny mak, który zalega teraz na dnie, a to, co się kiedyś na tym trzymało, zapada się powoli. Zakończenie idealnego związku po prawie trzech latach, w tym pół roku wspólnego mieszkania, nie jest sprawą łatwą. Tym bardziej, mając świadomość, że samemu, z własnej winy, doprowadziło się do tego.
Chwilami zastanawiam się, czy lepiej jest utrzymywać kontakt, tak, jak ma to miejsce w moim przypadku, czy wręcz przeciwnie, zerwać wszystkie więzi, spalić wszystkie mosty. Może tak byłoby łatwiej. Nie wiem. Ogólnie rzecz biorąc, straciłem sens życia, moje ambicje wyparowały. Nie mam już dla kogo osiągać wszystkiego, co chciałem, a dla siebie samego nie sprawia to żadnej frajdy.
Nie udało mi się uciec od nawarstwiających się problemów. Jak ostatni idiota miałem nadzieję, że ignorując wszystko, sprawię, że zniknie, minie, nie będzie. Inna kwestia, że poczułem się oszukany, bo jednak nie tak miało się to skończyć. Trzeba jednak przyjąć to, że są obietnice, na które nie ma żadnego pokrycia. Z lenistwa, z niedbalstwa, ze strachu, z wyboru, różnie. Również mnie to boli, ale nic na to nie poradzę.
Przyznam szczerze, że myślałem, iż będzie to wszystko inaczej wyglądać. Nie jestem już gówniarzem, zdecydowałem się na to, aby się w pełni usamodzielnić, więc na tym etapie życia takie tragedie nie powinny mieć miejsca. Niestety przeliczyłem się, gdyż czuję się tak samo fatalnie dzisiaj, jak w dniach, kiedy się rozstaliśmy. Co z tego, że ' z dnia na dzień jest lepiej ', skoro i tak nie jest. Co więcej, może na zewnątrz jakoś (podkreślam - jakoś) się trzymam, może rzeczywiście z dnia na dzień chociaż odrobinę lepiej, za to w środku, każdego wieczoru jest gorzej. Codziennie, kiedy kładę się do łóżka, które teraz jest puste, mam świadomość, że nie ma obok mnie tego mężczyzny, który być powinien, że nie mam się do kogo przytulić, nie mam kogo pogłaskać, pocałować i zasnąć w jego ramionach. Nie mam i już mieć nie będę. To sprawia, że wieczory są najgorsze, a każdy kolejny bardziej.
Zdarza mi się, że jak szaleję, to na całego, ale generalnie jestem typem domatora. Jestem też człowiekiem, który, aby funkcjonować, musi mieć obok siebie partnera. Nie nadaję się na bycie singlem, a może nawet jeśli, nie na dłuższą metę, potrzebuję stabilności, świadomości, że jest ktoś, dla kogo mogę być, istnieć, że ten ktoś również żyje dla mnie. Teraz, gdy tego zabrakło, nie radzę sobie z tym w najmniejszym nawet stopniu.
I to wszystko zbiera się codziennie, rośnie, nie chce się rozwiać, zredukować, ulotnić. Jedyne remedium, jakie na tę chwilę istnieje, jest dla mnie nieosiągalne. I całość podkreśla za każdym razem fakt, że sam do tego doprowadziłem, że niemal wszystko to moja wina. Nie radzę sobie i mam związane ręce, ot, co.

Nobody said it was easy
It's such a shame for us to part... 
 
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz